Posts in ACT

Unikanie, czyli o karmieniu lęku

Nie baw się tym, bo się zabrudzisz. Nie oglądaj tego, bo będziesz się bał. Nie idź piechotą, bo się zmęczysz.
Od dziecka uczymy się unikania tego co niekomfortowe i trudne. To normalne i ludzkie, odpowie większość z was. Po co iść, skoro można pojechać. Po co stać w kolejce, skoro można zamówić w aplikacji. Po co przeżywać smutek, lepiej napić się wina. Po co przeżywać lęk, lepiej unikać tego, co go wywołuje.
Nic w tym złego, że chcemy wygodnie żyć, że szukamy sposobów, by sobie ułatwić życie. Źle się dzieje, kiedy przestajemy sobie radzić z czymś, co niekomfortowe i trudne. A jak mamy sobie radzić, kiedy przyzwyczailiśmy się do tego, by unikać wszystkiego, co rodzi dyskomfort?
Unikanie jest podstawowym czynnikiem wzmacniającym zaburzenia lękowe. Unikając tego, co budzi lęk, karmisz swój lęk. W pracy terapeutycznej w nurtach trzeciej fali terapii behawioralnych, uczysz się tego, że niepokój jest normalną emocją, której odczuwanie nie musi stać ci na drodze do robienia, tego, co ważne w twoim życiu. Akceptując lęk i działając pomimo niego, sprawiasz, że przestaje być problemem w twoim życiu.

Nie wierz we wszystkie swoje myśli

Czy istnieje stan bez myśli, przebłysków w głowie, migawek z przeszłości, zdań wyświetlających się niczym napisy do przeżywanej rzeczywistości? Nawet zaawansowani w medytacji mnisi twierdzą, że osiągnięcie takiego stanu jest niemożliwe, przynajmniej na dłuższy czas. Umysł już tak ma, że nie lubi być bezczynny. Bez przerwy analizuje, zestawia, przewiduje, tworzy scenariusze, wyrzuca myśl za myślą niczym maszyna do popcornu w kinowym barku (jedno z ulubionych porównań osób zajmujących się ACT). Uaktywnia się zwłaszcza wtedy, gdy postanawiamy sobie, że nie będziemy o czymś myśleć, kładziemy się do łóżka po emocjonującym dniu, albo zasiadamy do świeżo poznanej techniki relaksacyjnej lub medytacji uważności. Cały on- jego wysokość umysł. Czymże są jednak myśli, jeśli nie wytworami wyobraźni, słowami lub obrazami pojawiającymi się w głowie?  Potrafią być naszym sprzymierzeńcem gdy planujemy, przewidujemy, ustalamy harmonogramy, zestawiamy fakty, kreujemy coś. Potrafią też nas blokować, zatrzymywać w miejscu, powodować nasze cierpienie, a nawet doprowadzać do głębokich kryzysów psychicznych.  To nasz umysł podpowiada nam, że nie damy rady, że nie warto próbować, co pomyślą o nas inni, to on szepce nam, że  nie jesteśmy warci czyjejś miłości, albo że nigdy nic nam się nie uda. To nasze nieprzychylne, czasem destruktywne  myśli, przekonania  stoją za lękiem, depresją, przedłużającą się żałobą, poczuciem beznadziei i bezużyteczności.

W terapii ACT, praktyce uważności uczymy się obserwować nasz umysł. Rozpoznawać jego „gadki”, przyglądać się myślom, jak obrazom na ekranie kinowym, doświadczać, że po zrobieniu kroku  w tył, zdystansowaniu się, możemy je obejrzeć w całej okazałości, popatrzeć jak na nie reagujemy, czego unikamy, jak wpływają na nasze codzienne reakcje, wybory, relacje.  To nie oznacza, że negatywne myśli znikają, bolesne wspomnienia przestają nas nawiedzać. Uczymy się z nimi nie walczyć. Walka z myślami zawsze kończy się tak samo- ich nasileniem i eskalacją.  Zobrazować to może znane ćwiczenie- spróbuj ze wszystkich sił nie myśleć o różowym słoniu, powtarzaj sobie, że nie wolno ci o nim myśleć, pamiętaj,  nie myśl o różowym słoniu…

Zamiast tego, uczymy się dystansu do własnych myśli, tego, że są jedynie wytworami naszej głowy i wcale nie musimy w nie wierzyć, tak jak nie wierzymy, że to co oglądamy w kinie jest prawdziwe. Podczas terapii uczymy się zauważać jakie myśli towarzyszą nam w  codziennych sytuacjach, rozpoznawać, które z nich są wspierające i zbliżają nas  do upragnionych celów, a które blokują, uniemożliwiają nawiązanie bliskich relacji, powodują cierpienie. Gdy nauczymy się obserwować, nabierać dystansu, zauważamy, że mamy wybór, na czym w naszym życiu chcemy skupiać swoją uwagę, za jaką myślą podążyć, której uwierzyć…

Zachęcam do poobserwowania siebie. Jakie myśli pojawiają się dzisiaj w twojej głowie? Czy uczestniczyłeś/aś dzisiaj w jakiejś trudnej sytuacji? Jakie myśli ci towarzyszyły? Czy były wspierające, dodające skrzydeł, czy odwrotnie- oceniające, dołujące, lękowe? Spróbuj wykreować jakąś myśl, która dodaje ci odwagi, podtrzymuje na duchu. Poobserwuj, czy to coś zmienia.

3 mity na temat szczęścia

Co zwykli ludzie myślą o szczęściu? Nie filozofowie, autorzy rozpraw naukowych, mistrzowie duchowości czy naukowcy. Jakie odpowiedzi usłyszelibyśmy od przypadkowych osób na ulicy, zaczepionych w drodze do pracy czy przedszkola aby odebrać dzieci? Od dawna wiadomo, że nasze przekonania  w bezpośredni sposób wpływają na to, jak postrzegamy rzeczywistość, co odczuwamy w reakcji na różne sytuacje. Jakie są przekonania ludzi o szczęściu? Dr Russ Harris, twórca podejścia ACT (terapii akceptacji i zaangażowania) wskazuje na 3 mity, jakie powszechnie funkcjonują w świadomości ludzi. Mity, które jeśli w nie wierzymy, skutecznie mogą nas… zdołować.

Mit pierwszy: Bycie szczęśliwym to naturalny stan ludzkiej egzystencji. Naturalny, czyli nie wymagający starań, zabiegów, pojawiający się samoistnie zaraz po osiąganiu kolejnych stopni piramidy potrzeb. Zawsze wtedy, gdy mamy co jeść, pić, dach nad głową i ludzi, którzy są nam bliscy.  Samo życie,  od pierwszych naszych dni na świecie pokazuje coś zupełnie innego. Naturalne dla ludzkiego istnienia jest doświadczanie całej gamy rożnorodnych stanów- od niewygody do komfortu, wychłodzenia do ciepła, od bólu do ulgi, od głodu do  nasycenia. Choć sama nie pamiętam moich pierwszych godzin na świecie, to miałam to szczęście dwukrotnie przeżywać je razem z moimi dziećmi. Czy człowiek rodzi się w stanie przyjemności i komfortu? Czy przychodzi na świat gładko uczesany, pachnący,  z okrzykiem zachwytu na ustach? Rodzimy się w bólu, trudzie, nasze pierwsze sekundy na świecie to chłód, rażące światło i niemożność złapania oddechu. Po to by za chwilę poczuć ciepło i bliskość przepełnionej radością, ale i potwornym zmęczeniem, piersi mamy. Cała gama doznań, stanów, od pierwszych sekund na świecie. I tak każdego dnia. Skąd więc powszechne przekonanie, że zawsze ma nam być przyjemnie i komfortowo ? Wygodnie i bezproblemowo?

Mit drugi: Być szczęśliwym to czuć się dobrze, przyjemnie. Miło jest się tak czuć, ale ileż można? Wystarczy wspomnieć najszczęśliwszy dzień naszego życia. Jakkolwiek przyjemnie by nam nie było, ten stan zawsze mija. Najfajniejsze przyjęcie urodzinowe w końcu nuży, ekscytacja i radość ustępują miejsca zmęczeniu, irytacji, pragnieniu, by goście już sobie poszli, kąciki ust bolą od zbyt długiego uśmiechania się. Czy to znaczy, że szczęście mija wraz z przyjemnością, jest tylko ulotnym doznaniem danym nam na chwilkę? Gdyby to była prawda, stan szczęścia  byłby czymś nadprzyrodzonym, metafizycznym, nieosiągalnym zwykłemu śmiertelnikowi. Nie byłoby szczęśliwych ludzi, bo nie ma takich, co zawsze czują się dobrze i przyjemnie. Pełne wartości i znaczenia życie, to doświadczanie wszystkich odcieni emocji, świadomość tego, co odczuwamy, akceptacja mojego tu i teraz, poczucie, że nie trzeba wszystkiego kontrolować, odpuszczać to, na co nie mam i nie mogę mieć wpływu,  dokonywać wyboru, co do swoich działań i reakcji.

Mit trzeci: Jeśli nie czuję się dobrze, coś ze mną jest nie tak. Jeśli czuję smutek, bezradność, lęk- jestem wybrakowany i  w rezultacie- do niczego. Jeśli nie mam siły na „keep smiling”  nikt mnie nie polubi.  Za taką  myślą  krok w krok podąża poczucie winy i złość na samego siebie.  Że nie jesteśmy tacy jak trzeba, niepełnowartościowi.  Może warto częściej mówić sobie, naszym dzieciom, że odczuwanie różnych emocji jest normalne i naturalne. Zamiast wmawiać dziecku, które spadnie z rowerka, że nic się nie stało i na pewno nie boli aż tak bardzo, pochylić się nad jego bólem i powiedzieć, że czujemy go razem z nim i choć nie jest przyjemny, jest normalną reakcją na zderzenie z chodnikiem. Mamy tendencję do unieważniania trudnych, nieprzyjemnych emocji, wypierania ich, z naszego przeżywania, z przeżywania naszych dzieci i bliskich. Kto nie słyszał : „weź się w końcu w garść”, „nie użalaj się nad sobą”, „nie bądź baba”, i klasyki „nie przesadzaj, inni mają gorzej” ,  ręka w górę.  To normalne i głęboko ludzkie odczuwać smutek, a nawet rozpacz, gdy tracimy bliską osobę, zniechęcenie i frustrację, gdy coś nam się nie udaje, złość, gdy ktoś nas atakuje, bezsilność, wyczerpanie, rozczarowanie, wstyd…

Nie wiemy ile jest emocji. Kilka podstawowych, które na podobieństwo barw mieszają się i dają setki emocji pochodnych, mieszanych, o różnych odcieniach, zabarwieniach i nasyceniu. Na każdą z nich, bez wyjątku jest miejsce w wartościowym, pełnym, szczęśliwym życiu.

Zatem „worry and still be happy:)”

Korzystałam z artykułów i wystąpień dr Russa Harrissa

tolerancja dyskomfortu

Tolerancja dyskomfortu to jedna z kluczowych składowych elastyczności psychologicznej, czyli naszej zdolności do przystosowywania się do różnorodnych, czasem trudnych okoliczności życiowych. Odnosi się do tego, jak reagujemy na pojawiający się w naszym życiu dyskomfort- każdego rodzaju. Ten fizyczny, związany z bólem, chorobami, ograniczeniami naszego ciała, ale także ten psychiczny- związany z przeżywaniem niewygodnych emocji, niepowodzeń, stresu. Im wyższy poziom tolerancji, tym bardziej elastyczni i odporni jesteśmy. Co ważne, można się jej nauczyć, rozwijać, ćwiczyć i trenować.

Skoro w ciągu życia uczymy się tak wielu umiejętności, dlaczego nie tych, które mogą poprawić jakość naszego życia?